„Trzy siostry T” (2011), reż. Maciej Kowalewski

29 Mar

Polski Grand Guignol

Trzy siostry T Macieja Kowalewskiego to jego debiut fabularny. Wcześniej reżyser wystawił sztukę o tym samym tytule w Teatrze na Woli. Młody twórca został nominowany w tym roku za reżyserię w Konkursie im. Andrzeja Munka i, niewątpliwie, za swoją opartą na faktach, psychodeliczną historię ma spore szanse na laur zwycięzcy.

Film przedstawia fragment z życia trzech kobiet, sióstr T., i syna jednej z nich, Roberta. Tajemnicze „T” w tytule może odnosić się do językowych problemów z odmianą  nazwiska („ –Przyszłam do sióstr Trupek. –Trupków!) i świadczyć o niepewnym statusie tożsamościowym kobiet lub nawiązywać do ich kryminalnej przeszłości. Rodzina tworzy dysfunkcyjną grupę społeczną, a siostry bardziej przypominają Szekspirowskie Trzy Wiedźmy, niż kobiety z dramatu Czechowa. Unosi się wokół nich aura obrzydliwości i groteski, one same ucharakteryzowane są na żywe trupy. Widz może odnieść wrażenie, że akcja filmu ogniskowana jest podczas spożywanych przez postaci posiłków – siostry wiele czasu spędzają w kuchni, jak gdyby ważyły tam szatańskie składniki na swoje wiedźmie uroki. Znamienne są sceny rozmów telefonicznych najstarszej z sióstr, Lotki, z telefonistką biura podróży. Jeśli ktoś pokusiłby się na odnalezienie w którejś z sióstr Trupków ludzkiej emocji, to może właśnie tutaj – w tej tęsknocie za normalnością, która u Czechowa jest pragnieniem powrotu do rodzinnego miasta.

Turpizm, wyzierający z filmu praktycznie każdym kadrem, można sprowadzić metaforycznie do obecności nieznośnych much, za którymi z łapką ugania się Sabina. W ostatniej sekwencji Trzech sióstr T następuje zbliżenie na lep z martwymi truchłami owadów. Jeśli przypomnieć sobie książkę Williama Goldinga, Władcę much, której tytuł odnosi się do Belzebuba, to można stwierdzić pewną analogię. W filmie Kowalewskiego zło czai się wszędzie, a uosabiane jest nie przez świński łeb wbity na pal, a trzy siostry właśnie. To one są przyczyną krwawego mordu dokonanego przez Roberta w finalnej scenie, a katalizatorem obecność kontrastującej z kobietami przez swoją dobroć i urodę postać fryzjerki Marianny. Upokarzany, molestowany i wyrastający w ogólnej patologii syn Wandy w pewnym momencie nie wytrzymuje. Jest bohaterem tragicznym, wzbudzającym współczucie, dokonanie przez niego zbrodni jest tylko kwestią czasu – kulminacją owego niepokojącego, złowieszczego nastroju, który panuje od początku filmu.

Aktorstwo w Trzech siostrach T jest utrzymane na mistrzowskim poziomie. Bogusława Schubert, Małgorzata Rożniatowska i Ewa Szykulska wykreowały niezwykle barwne, przekonujące charaktery,  a ich szermierki słowne oraz odgrywane emocje niebezpiecznie hipnotyzują. 28 października 2012 roku odbyła się audycja Ryszarda Jaźwińskiego w Trójce, podczas której aktorki opowiadały o swoich odczuciach w stosunku do odgrywanych ról i samego filmu:

W filmie rzadko zdarza się, by aktorkom w naszym wieku trafiły się tak fantastyczne, mięsiste role. Nasza brzydota jest tu urocza (…). Grać potwory to wielka przyjemność!

Reżyserowi za to, że obsadził je w głównych rolach, należy się wielki ukłon za twórczą intuicję. Rafał Mohr, który wcielił się w postać Roberta, z niezwykłą wrażliwością artystyczną przedstawił studium człowieka uciemiężonego, w beznadziejnej sytuacji życiowej, i jego wewnętrzną walkę między strachem a pragnieniem wolności. Świeżym, elektryzującym tchnieniem była Natalia Szyguła w roli Marianny, bardzo wdzięczna i kobieca. Niezwykłe wrażenie zrobiła na mnie także muzyka Marka Dziedzica, doskonale oddająca psychodeliczną atmosferę Trzech sióstr T. Nie wolno mi zapomnieć także o scenografii w wykonaniu Piotra Rybkowskiego, z rozświetloną Matką Boską na czele, nadającą dziełu tę specyficzną, kampową stylistykę, i rozedrganymi zdjęciami Huberta Komerskiego – istotę duszy całej produkcji.

 Jeśli macie ochotę na spektakularną tragikomedię w mistrzowskiej obsadzie, rodem z paryskiego teatru groteski z początków wieku, to serdecznie polecam. Każdy z nas lubi obrzydliwości – nie ma nic złego w zanurzeniu się raz na jakiś czas w spektaklu błyskotliwej ohydy, a ten w reżyserii Macieja Kowalewskiego reprezentuje ohydę smakowitą, na bardzo wysokim poziomie.

Justyna Jaszczyk

Dodaj komentarz